W oczekiwaniu na moją kruszynę zabrałam się za szycie na maszynie. Nigdy wcześniej mnie do tego specjalnie nie ciągło... Dopiero będąc w ciąży, nie wiedzieć czemu, odczułam szczególną wenę twórczą, która została mi do dzisiaj.... I tak oto w ten sposób zabrałam się nie tylko za szycie, ale i robienie na drutach i szydełku, malowanie czego tylko popadnie i pieczenie artystycznych tortów:)
O tym wszystkim przekonacie się w następnych postach, które przygotowuję na tzw. wyrywki, gdyż moje dzieciątko konsekwentnie wykorzystuje mój czas i to 24 godziny na dobę:):):)
Zatem nie zwlekam już więcej i z wielką dumą przedstawiam własnoręcznie przeze mnie uszytego szaraczka. Ci, którzy śledzą mojego bloga, wiedzą, że już od dawna mam do nich niezmierną słabość:)
Cudny króliś :) Bardzo podobają mi się takie szyjątka, niestety ja mam 2 lewe ręce do takich prac ( nad czym ubolewam :( )
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Dzięki. A próbowałaś? Bo ja dotąd też myślałam, że nie potrafię, a jednak coś tam z tego wyszło:) Pozdrawiam bardzo serdecznie!!
UsuńJest przepiękny!
OdpowiedzUsuńJaki śliczny! Subtelny i delikatny, gratuluję.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak go widzę. Dziękuję!
UsuńŚliczna króliczka, ja się na maszynę obraziłam i wydałam ją teściowi, nie miałam siły na nią, ciągle się zacinała, a ja nie wiedziałam czemu, a teściowi chodzi jak ta lala, niech ma, ja się zajmę tym co najlepiej mi wychodzi, czyli gotowaniem ;-)
OdpowiedzUsuńOj przy takiej niesfornej maszynie można się zniechęcić. Ja mam taką najprostszą w obsłudze, super dla początkujących. Z inna chyba bym sobie też nie poradziła...
Usuń